Na "podbój Bieszczad"...
9 czerwca 2016 roku wczesnym rankiem 49 uczniów z kl. V i VI pod kierunkiem nauczycieli: Katarzyny Klich, Moniki Malinowskiej, Krzysztofa Pramika i Krystyny Trojanowskiej wyruszyła spod szkoły na wycieczkę w Bieszczady. Trzydniowy wyjazd zorganizowała wychowawczyni klasy VB, toteż uczniowie z tej klasy prawie w komplecie byli jej uczestnikami. Tę niecodzienną eskapadę obsługiwało sprawdzone biuro turystyczne Concordia.
Po 5. godzinach jazdy zatrzymaliśmy się w Sanoku, gdzie zwiedziliśmy największy w Polsce Skansen i Park Etnograficzny. Dawne budownictwo, urządzenie wnętrz, wyposażenie domu i wygląd dawniejszej szkoły wzbudził żywe zainteresowanie dzieci. Uczniowie wczuli się w rolę swych rówieśników sprzed ponad 100. lat. Siedli w drewnianych, prostych ławach i w skupieniu słuchali przewodnika mówiącego o nauce w dawnej Polsce, a konkretnie w jej najbiedniejszym regionie, to znaczy Galicji. Niektórych dziwił fakt, że brakowało tam komputerów, czy tablic multimedialnych. W telegraficznym skrócie uczniowie dowiedzieli się i zobaczyli – jak, czego i w jakich warunkach uczono. Dowiedzieli się też do czego służyła tzw. „dyscyplina”.
Następny punkt wycieczki to Diabelski Kamień Leski w miejscowości Glinne. Weszliśmy na znaczną wysokość – ponad 400. metrów nad poziom morza, by oglądać magiczny głaz przypominający wyglądem ogromną postać ludzką. Uczniowie wysłuchali legendy związanej z magicznym kamieniem. Potęga skalnego ustępu wprawiła w zdumienie, że natura tak wiele potrafi.Późnym popołudniem dotarliśmy do miejscowości Dołżyca, gdzie zakwaterowano w domkach ośrodka turystycznego „Solny”. Intensywny dzień zakończyły zabawy na rozległym placu wokół pensjonatu oraz ognisko integracyjne i pieczenie kiełbasek.Drugi dzień był jeszcze bardziej wyczerpujący. Rano odwiedziliśmy pracownię ikon, by dzieci poznały technikę „pisania” tychże obrazów świętych. Następnie udaliśmy się z przewodnikiem wysokogórskim w malowniczą trasę – Połoninę Wetlińską ze schroniskiem Chatka Puchatka. Wejście na wysokość 1200 m. i zejście stamtąd wymagało dużej sprawności fizycznej, ale wycieczkowicze dali radę. Szczyt został zdobyty.Następnie uczniowie przeszli do okolic, gdzie pracowali dawni smolarze wypalający węgiel drzewny. I do zwiedzenia w tym dniu pozostała cerkiew w nieistniejącej wsi Łopienka. Świątynia funkcjonowała w latach 988 - 1918. Była wyjątkowo piękna i znajdował się w niej cudowny obraz Matki Bożej Pięknej Miłości. To wyjątkowe miejsce przyciągało liczne grupy wiernych. Dziś ten odrestaurowany kościółek wyposażony jest bardzo skromnie, znajduje się w nim maleńka część tego, co było kiedyś. W każdą niedzielę odbywają się tu nabożeństwa katolickie, które odprawiają księża z Polańczyka. Udzielają oni też ślubów, mimo że w kościele nie ma i nigdy nie było prądu. Na placu przed świątynią rośnie 350. letnia lipa z dużym otworem do jej wnętrza. Można tam wejść i… schować się. Zmieści się w niej sporo ludzi, dotychczasowy rekord wynosił 17. śmiałków. Nasze dzieci go pobiły, do wnętrza drzewa zmieściło się ich 18. Brawo dzieciaki! FILMIK
Trzeci i ostatnio dzień bieszczadzkiej wyprawy przebiegał następująco:
1. Pobudka, sprzątanie, śniadanie, wykwaterowanie… szkoda, że to już…
2. Przejazd obok Kapliczki Szczęśliwych Powrotów. Związana z nią legenda głosi, że jadącemu do panny młodej dziedzicowi potknął się koń i zaczęli spadać z ogromnej wysokości. Dziedzic ocalił swe życie dzięki rosnącym na skarpie drzewom. Wdzięczny za to Bogu ufundował te kapliczkę.
3. Cudowny rejs statkiem „Tramp” po „bieszczadzkim morzu” – czyli Jeziorze Solińskim. Ponad godzinny rejs to wspaniałe widoki i frapująca opowieść kapitana statku.4. Zwiedzenie niezwykłego Muzeum Bojków w Myczkowie. Tu dzieci poznały historię zapomnianego ludu Bojków. Ich proste i pracowite życie, trudy w walce z dziką naturą budzą szacunek. Bojkowie żyli bardzo skromnie, wręcz ubogo. Myli się bardzo rzadko, podstawą ich wyżywienia były ziemniaki, mimo że hodowali zwierzynę, to mięso na ich stole było rzadkością. A wspomniany stół przypominał skrzynię, w której chowano żywność nawet przed dziećmi. Dlaczego? Bo była bieda, zwłaszcza na tzw. przednówku, czyli wiosną, kiedy zapasy z poprzedniego roku się skończyły, a nowych plonów jeszcze nie było. W tychże stołach były wgłębienia zastępujące miski, a więc naczynia do spożywania potraw. Coś takiego widzieliśmy po raz pierwszy. Po obejrzanej prezentacji o Bojkach i wykładzie przewodnika dzieci mogły dokładnie obejrzeć zgromadzone tam sprzęty, poruszać żarnami mielącymi zboże, bujać kołyską, a nawet wejść do… olbrzymiej, wykonanej z całego kloca drewna beczki. Wsadzano tam małe dzieci, kiedy dorośli wychodzili do pracy na pole. W ten sposób zapewniano maleństwom bezpieczeństwo.
Z zainteresowaniem oglądaliśmy świadectwa szkolne z początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Były podobne do naszych.
I wreszcie nadszedł moment na zwiedzenie Zapory na Solinie. Przeszkodził nam niestety rzęsisty deszcz, przed którym chroniliśmy się pod dachami stoisk handlowych na pobliskim deptaku. Mimo ulewy dzieci kupowały pamiątki, by obdarować nimi najbliższych i oczywiście sery góralskie, które smakowały wybornie.Na zakończenie wycieczki obiad w restauracji McDonald’s, to ucieszyło wszystkich uczestników bieszczadzkiego wyjazdu. A potem już tylko droga powrotna do domu. Zmęczeni, ale zadowoleni i mimo wszystko pełni energii wracaliśmy do Białobrzegów. Zadowoleni, bo zobaczyliśmy bardzo dużo, poznaliśmy piękno magicznych Bieszczad i przekonaliśmy się, że mimo braku mediów i całej technologii komputerowej można było żyć. Nieprawdopodobne to, ale prawdziwe.
Tuż przed godziną 22. przy szkole oczekiwali na swoje pociechy stęsknieni rodzice i opiekunowie. A dzieci? Już myślą o następnym udanym wyjeździe…
Opracowała opiekunka grupy K. Trojanowska